Przeczytałam niedawno, że wierność to decyzja. Zdradą nie jest pojawiająca się pokusa czy okazja do odstępstwa od miłości. O zdradzie można mówić dopiero wtedy, gdy ta pokusa zostanie zrealizowana. A wierność to świadome podjęcie decyzji, że nie poddam się tej pokusie. Z jednej strony się z tym zgadzam, ale z drugiej mam wyrzuty sumienia, nawet gdy taka pokusa się pojawi. Prawdziwa wierność nie powinna dopuszczać nawet tych takich małych impulsów. Czyż nie?
Wierność na sto procent
Każdy z nas pamięta początki związków. Te niekończące się oczekiwania na spotkanie z partnerem lub partnerką. Te wybuchy radości i energii, gdy w końcu nasze spojrzenia się spotkały. Te braki opamiętań, gdy zostawało się samemu. Nikt inny się nie liczył, często nawet my sami. Czas, który spędzaliśmy razem jakby się zatrzymywał. Żaden mężczyzna czy żadna inna kobieta nie przykuwali naszej uwagi, ponieważ mieliśmy obok siebie tę jedyną osobę. Tylko ona. Zawsze z nią. Na zawsze. Wierność. Wierność. Wierność. Nawet przez myśl by nie przyszło, że kiedykolwiek i jakkolwiek moglibyśmy dopuścić się zdrady, małego odstępstwa od niepisanej umowy, że wzajemnie jesteśmy sobie przeznaczeni i nikt ani nic tego nie zmieni, że żadna próba nie obali rusztowania i fundamentów, podtrzymujących miłość. Efekt różowych okularów. Zero wad u partnera czy partnerki, zero nieprawidłowości, żadnych sygnałów ostrzegawczych. Idealna miłość. Idealne życie. Idealny związek. Wszystko pięknie, z tym że zauroczenie zawsze mija, jedyne czym się odróżnia w różnych związkach to intensywnością i czasem trwania.
…. a później różowe okulary spadają i bezpowrotnie tłuką się na milion małych kawałków
Zauroczenie jest pięknym stanem, ale nie trwa wiecznie. Na całe nasze szczęście. Utracilibyśmy chyba całych siebie, gdyby trwało w nieskończoność, a tak mamy okazję skonfrontować się z prawdziwą miłością i naszą wiernością. Tutaj jednak, gdzie efekt różowych okularów mija pojawiają się schody. Zaczynamy dostrzegać wady naszego partnera lub partnerki albo inaczej – dostrzegliśmy je już dość dawno, ale teraz po prostu je sobie uświadamiamy. Jest taki, jest taka, kiedyś tak nie było, jakiś czas temu tak się nie zachowywała, parę miesięcy temu jeszcze tego nie robił. I tak ze wszystkim, z nawet najmniejszym przywyczajeniem partnera i najmniejszą cechą wyniesioną z dzieciństwa partnerki. Całe szczęście te różowe okulary nie spadają nagle, ale stopniowo się obsuwają, dzięki czemu i my stopniowo postrzegamy nasz związek bardziej realnie. Świadomość, że ten ogień zauroczenia minął nie jest najgorszy. Bardziej niebezpieczne jest to, czy my w ogóle znamy tego człowieka obok, czy chcemy go poznawać i mimo wszystkich kolejnych rzeczy / cech / przyzwyczajeń / myśli / opinii jakie z każdym dniem z niego wychodzą – chcemy iść z nim razem przez życie. Jeśli mamy najmniejsze wątpliwości (a myślę, że ma je każdy, w jakimś momencie dnia, życia)… no cóż zostajemy wystawieni na próbę wierności.
Wierność na próbę
Komu z nas nie krążą w głowie podobne pytania i wątpliwości – Czy ja w ogóle znam tego człowieka obok? Przeżyłam z nim X lat czy miesięcy, a jakoś tak nagle sobie uświadamiam, że nie znam go na tyle, na ile myślałam, że jest mi znany… Robi rzeczy, o które bym go nie podejrzewała, czasem jakby odpuścił, stał się nijaki… Jesteśmy młodzi, a jemu brakuje energii do życia, mi z kolei brakuje tego, że on nie ma siły by żyć z energią, którą miał jeszcze tak niedawno… Zamiast spędzać razem czas, on pochłania się w pracy… Mam wrażenie, że mi nie dorównuje w moim tempie życia… Ja wracam z pracy, on już śpi… On wraca z pracy, ja już jestem gotowa do spania… Każdą kolejną rocznicę spędzamy coraz krócej, coraz mniejsze robi na nas wrażenie… Zero spontaniczności, zero namiętności przypisywanej młodzieńczej miłości, rutyna, nuda…
W jednym komentarzu pod Historią z życia wziętą: Związek na siłę, pojawiła się porada, że TO wszystko jest normalne, że jest prawdziwym życiem i właśnie w tej rutynie jest prawdziwa miłość, w tych wszystkich niedoskonałościach. I sztuką jest, aby odnaleźć się właśnie w takim toku rzeczy. Ale co jeśli my tej rutyny nie czujemy i mamy wrażenie, że zapędziliśmy się z wyznaniem dozgonnej miłości…? Popełniliśmy błąd? A może błąd możemy popełnić dopiero wtedy, gdy ulegniemy pokusom zdrady? Przecież wtedy właśnie jest ich tak dużo. Oddalając się od partnera lub partnerki uciekamy w nowe znajomości. Poznajemy nową koleżankę w pracy, kolegę w klubie sportowym i jakoś tak zaczynają nas intrygować, wzbudzają w nas emocje i dają chęci do życia.
Zdrada okiem miłości
Zdrada okiem kobiet i mężczyzn, a zdrada okiem miłości to zupełnie inne kwestie. MIŁOŚCI nie klasyfikujemy według płci, miłość to po prostu miłość. Według ideału jest cierpliwa, nie unosi się pychą, wszystko znosi – na pewno znamy te określenia hymnu z Listu do Koryntian. Nie ma w nich miejsca na zdradę, nawet o pokusach się nie wspomina. Co jeśli u nas się one pojawiają? Tak, jak wspomniałam na początku, wierność to decyzja, niepoddanie się pokusie o zdradzie. Z tym, że zdradą wcale nie musi być skok w bok, seks z kimś obcym. Zdrada to również kawa ze znajomą czy też zostawanie w pracy dłużej z racji na przystojnego szefa. I niby podejmujemy decyzje, że nie posuniemy się zbyt daleko, wyznaczamy granice, ale mimo wszystko coś nas pchnie do tego, aby te granice stawiać i powiedzieć sobie, że “jeszcze nie zdradzam, że jeszcze wszystko jest w porządku i miłości nic nie grozi”. Ale czy to nie jest już zdradą, która rodzi się z powodu nawet małego kryzysu?
Wierność to świadome podjęcie decyzji o tym, że zlekceważę pokusy by zdradzić. Ja bym jeszcze dodała, że miłość to nie wystawianie wierności na próbę. Trudne i niepojęte. Te myśli przedstawione wyżej też mogą być niepojęte i niezrozumiałe dla wszystkich, ale to dobrze. To znak, że nie wszyscy przeżywają opisane w nim rozterki. A dla tych, którzy je przeżywają, życzę aby uzbroili się w cierpliwość. Pamiętajcie, miłość jest przede wszystkim cierpliwa, do tego wieczna i potrafi przetrzymać nawet największe przeciwności losu.
~Pocahontas~