Od zawsze dziwiłam się dziewczynom, które żyją w nieszczęśliwych związkach. Trwają w nim dla samego trwania z obawą przed odejściem i samotnością. Nie rozumiałam tego, jak można być z kimś dla samego bycia, przecież to trochę jak samobójstwo. Wydawało mi się, że gdybym ja była w nieszczęśliwym związku, potrafiłabym powiedzieć STOP i skończyć to, co nie powinno trwać. Wiadomo, że byłoby ciężko, ale kurde… żyć nieszczęśliwie i dusić się to nie dla mnie.
Od jakiegoś czasu zaczęłam rozumieć te wszystkie dziewczyny uwikłane w relacji ze swoimi partnerami, bo uświadomiłam sobie, że sama mam podobnie. Z moim chłopakiem znamy się jakieś 4 lata, jesteśmy ze sobą od ponad dwóch lat i …. jakoś się wypaliło. Nie ma tego uczucia, tej namiętności, patrzę na niego i myślę sobie, że to chyba nie to. Kocham go i jestem z nim bardzo związana, ale jednak mam w głowie myśli, że gdzieś w tym wszystkim nie ma mnie samej, że chyba ten związek nie był tym “na zawsze”.
Pewnie sobie myślicie, żebym odeszła, zostawiła to w cholerę i tyle, przecież sama tak mówiłam, gdy wcześniej przypatrywałam się dziewczynom w takiej sytuacji. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że to takie trudne. Miałabym odejść od człowieka, któremu setki razy powiedziałam, że go kocham, że stworzymy super rodzinę, będziemy razem na zawsze i nic nie stanie nam na drodze w naszej miłości?… Na samą myśl o tym, czuję że byłaby to pewnego rodzaju zdrada.
W takim stanie jestem od kilku miesięcy i niby jest to krótko, ale mnie to męczy. Wiem, że Wasz blog nie służy udzielaniu rad, ale zgadzam się na publikację tego wpisu na Waszej stronie i chętnie poznałabym Waszą opinię na ten temat.
~Zagubiona~